Istnieje wiele możliwych sposobów zwiedzania nieznanych dla nas miast. Są osoby, które do podróżowania przygotowują się tygodniami. Poznają historię. Przygotowują listę miejsc, koniecznych do odwiedzenia. Czytają przewodniki, kolekcjonują opinie. Z planem miasta, dla bezpieczeństwa doskonale zalaminowanym, poruszają się metodycznie. Ich ścieżki, z punktu A do punktu D, zawsze zatrzymują się przy punktach B i C. Nie lubią nadkładać drogi, kręcić się, narażając na możliwość przeoczenia atrakcji, lub odwrotnie zobaczenia czegoś dwa razy. Potrzebują wiedzieć, gdzie w danym momencie się znajdują. To dla nich, na weneckich kamieniczkach widnieją wskazówki ze strzałkami: do placu świętego Marka. Są też tacy, którzy zakładają plecak i idą przed siebie. Czasami tłumaczą się nieumiejętnością czytania mapy. Czasami potrzebą wczucia się w klimat. Gubią się w uliczkach, zaglądają na zaniedbane podwórka. Śledzą miejscowych, wchodząc do tych samych sklepów i barów. Widuje się ich jak sterczą pod otwartymi oknami słuchając rozmów, w języku, którego nie rozumieją. Po powrocie zdarza im się zaczerwienić z zawstydzenia, gdy okazuje się, że ich wakacyjne fotografie pełne są suszącego się na sznurkach prania, obitych doniczek, w których ktoś posadził kwiat o nieznanej nazwie i lekko zaplamionych obrusów w kratkę, w barach, które serwują jedynie trzy potrawy. Czy można powiedzieć, że jedna z tych grup poznała miasto bardziej niż ta druga? Oczywiście rozróżnienie, które wprowadziłam nie jest w istocie tak radykalne. Zdarza się przecież, że miasto zaczaruje turystów swoim urokiem. Porzucają oni wtedy swoje mapy, zapominają o planach i strukturze. Przypominają wtedy bohatera opowiadania Olgi Tokarczuk. Pewnego dnia zmienia on kurs promu, którym steruje, a który od lat przewozi ludzi z jednego brzegu rzeki na drugi. Tym razem sternik, z przerażonymi turystami, wypływa na nieznane morskie wody. Czym jest, lub może być, to wypłynięcie? zerwanie liny, który łączy jeden brzeg z drugim? zastąpienie linearnego porządku wyprawą gdzieś tam. Podstawowym założeniem psychoanalizy jest istnienie nieświadomości, jako wewnętrznej przestrzeni psychicznego funkcjonowania człowieka. Co ją tworzy i wypełnia- od lat było pytaniem, na które odpowiedzi szukali kolejni teoretycy.
W eseju Kultura, jako źródło cierpień Zygmunt Freud napisał Miasto (…) nie jest siedzibą ludzką, lecz istotą. Myślę, że w ramach zabawy możemy odwrócić jego stwierdzenie i przyjąć, że istoty ludzkie bywają jak miasta. W tej samej pracy Freud pisząc o Rzymie, przedstawił pomysł, że podobnie jak w miejskich tkankach, fragmenty starożytnych ruin leżą najgłębiej, tak wyparte treści psychiczne składają się na najgłębszą warstwę psychiki zwaną właśnie nieświadomością. Stąd postulowana rola analityka miałby polegać na wysiłku odkrywania, niczym archeolog podczas wykopalisk, i docieraniu najgłębiej, do zachowanych reliktów przeszłości pacjenta. Należy znaleźć je, odkopać, poznać: tak by to co nieświadome czynić świadomym. Analitycy szkolili się zatem w interpretowaniu oporu, przeniesienia, mechanizmów obronnych. Analizowali też sny, które Freud nazwał „królewską drogą do nieświadomości”. Pisał on również, że na każdy sen składa się jawna treść senna oraz treść utajona. Musimy tropić, w jaki sposób działa praca marzenia sennego, by jedną treść zamieniać w drugą. Jak pisze Grzegorz Czemiel w swoim artykule psychoanaliza polis, podobnie rzecz ma się z miastem. Fantasmagoryczna fasada, która łudzi mieszkańców metropolii gładką i powierzchowną spójnością, skrywa miasto prawdziwe, czyli nieświadome. Możemy rzecz jasna próbować je zrozumieć, zinterpretować, łączyć poszczególne kawałki w spójne narracje. Robimy to przecież w gabinecie, w trakcie sesji, próbując naszym pacjentom dać przede wszystkim zrozumienie. W tej optyce prawdopodobnie bliżej byłoby nam do turysty, metodycznie zwiedzającego miasto, by poznać je, zaczynając od historycznych korzeni, by wreszcie na końcu zająć się współczesną architekturą. Ogden nazywa taki psychoanalityczny paradygmat epistemologicznym. Jest on oparty na poznaniu i rozumieniu. Za jego głównych przedstawicieli uważa Freuda oraz Melani Klein. W swojej książce Budzenie się do życia pisze jednak również o podejściu ontologicznym, przywołując myśl Winnicotta i Biona. To właśnie Bion proponuje, żebyśmy odsunęli pragnienie zrozumienia, tak jak odsuwa się pamięć, wskazując na to, że jest ona jedynie naszym przekonaniem o tym, że coś wiemy. Gdy przywołujemy pamięć, odnosimy się do tego co już minęło i nie jest dostępne teraźniejszemu doświadczeniu. Bion namawiał nas właśnie do jak największego zaangażowania w doświadczenie bycie z pacjentem, w tej konkretnej chwili, na tej konkretnej sesji.. Przywoływał w tym celu stan umysłu matki, pisząc o jej zamyśleniu (reverie), ujmując je również jako śnienie na jawie. Jest to stan bycia, opierający się na nieświadomej receptywności na doznania, i stany emocjonalne dziecka. Bion odnosi się do owego specyficznego stanu matczynego zamyślenia, przypominającego śnienie, patrząc również na sytuację analityczną. Pisze wprost: analityk musi być w stanie wyśnić sesję. Ogden komentując to skojarzenie pisze: pojawia się rewolucyjna myśl, śnienie nie jest procesem czynienia nieświadomego świadomym, jak ująłby to Freud. W propozycji Biona zachodzi proces odwrotny. Pacjent przychodzi do gabinetu potrzebując pomocy i przekształcenia świadomych i racjonalych doświadczeń kontaktu z obiektami zewnętrznymi w relacje wewnętrzne. Dzięki temu, przeżycia opracowane przy użyciu świadomych, wtórnych procesów myślenia stają się dostępne dla nieświadomej pracy psychologicznej. Analityk wspólnie z pacjentem śnią zatem analityczną sesję. Czy w świetle takiego podejścia możemy wyśnić też miasto? Wydaje się, że literatura pełna jest takich prób. Gdy poznajemy Petersburg widziany oczami Raskolnikowa, Nowy York opisany przez Austera, czy wreszcie Dublin z jednej rozedrganej nocy w Ulissesie- nie mamy przecież dostępu do miast, odwzorowanych jak zwierciadła. Śnimy raczej o nich sny. Moja pacjentka, powiedziała mi rozpoczynając sesję: Biegałam rano bulwarami nad rzeką. W końcu zmęczona, skręciłam w stronę gdańskiej. Na moście mijała mnie kobieta, której pękła foliowa reklamówka, a na bruk wypadły porcjowane nóżki kurczaka. Patrzyłam na nie zdumiona, kurze paznokcie. Na bruku, nad rzeką! Czy gdyby do niej wpadły, zaczęłyby pływać? Ponieważ jesteśmy w gabinecie, nie wiem czy pacjentka opowiada mi sen, fantazje czy może realne wydarzenie. W dodatku, z punktu widzenia psychoanalizy, nie ma to znaczenia. Od tzw. rzeczywistości oddziela nas settingowa rama, w środku natomiast gości winnicotowska przestrzeń przejściowa. Tajemnicza realność będąca paradoksalnym obszarem gdzie nachodzą na siebie znaczenia, wymykając się radykalnemu podziałowi albo-albo. Podobnie rzecz ma się z przestrzenią miejską. Gdy z materialnej staje się przejściową, może być miejscem zabawy i śnienia. W konsekwencji zmienia się pryzmat w oku patrzącego. Właśnie to pragnę zaproponować w niniejszym tekście, abyście Państwo wspólnie ze mną zanurzyli się na chwilę w miejskich snach.
Sen pierwszy: Krasnale na murach
Obok jednego z najstarszych bydgoskich klubów widnieje napis: Bydgoszcz jest jak duże mieszkanie. Tak właśnie czułam to miasto, gdy przeprowadziłam się tutaj 10 lat temu. Mieszkanie, dodałabym, raczej nudne. Przypominało ten dręczący stan z gabinetu, gdy sesja po sesji słuchamy szczegółowych opisów wydarzeń z życia pacjenta, bez możliwości dotknięcia tego co żywe. Już samo takie odczucie przeciwprzeniesieniowe może oznaczać, jak pisze Bergstain, że doszło do spotkania z ukrytą, otorbioną częścią psychiki, w której znajduje się niezbadany potencjał emocjonalny. Doszło być może do zawieszenia aktywności umysłowej, a doświadczenie zostało pozbawione znaczenia. Nie chciałam ugrzęznąć w tym stanie. Zaczęłam więc chodzić. W trakcie wędrówek odkryłam, że oprócz znanej mi już miejskiej fasady, istnieją też inne obrazy. Malowidła na ścianach budynków. Bydgoskie murale są jak szczelina w pozornej powszedniości miasta. Obfitują w baśniowe motywy, zatrzymują wzrok na tyle, że chciałoby się szukać ukrytych drzwi do Narni. Myśląc o budynkach jako częściach miejskiej tkanki, można by murale traktować jak tatuaże na ciele miasta. Alessandra Lemma pisze, że skóra jest płótnem, na które rzutujemy swe fantazje i lęki, swoistym afiszem, na którym zapisuje się, przedstawia i obwieszcza innym rozmaite komunikaty. W tej perspektywie Bydgoszcz odsłania być może swoją tęsknotę za niejednoznacznością, za połączeniami, które nie będą linearnym opowiadaniem historii, a raczej próbą oddania doświadczenia dezintegracji i pokawałkowania. Takimi prawami rządzi się senna rzeczywistość. Czasami sen to koszmar, z którego trudno się obudzić. Ślady takich doświadczeń widzimy w tych miejskich obrazach, w których rozpadają się postacie i czas. A całość dopełnia zakneblowana żarówką postać z podpisem: zamilcz. Z tym wymiarem życia miasta związane jest też znana nam dychotomia między tym co zewnętrzne, a tym co w środku. Jeden z największych bydgoskich murali, nosi nazwę Piotruś Pan, i przedstawia rzecz jasna, chłopca swobodnie latającego między domkami na drzewie. Malowidło umieszczone zostało na dziesięciopiętrowym budynku, a okna mieszkańców zostały doskonale wkomponowane w całość obrazu. Mural, w moim odczuciu jest piękny. Pokazuje dziecięcą swobodę i znane nam wszystkim marzenie o nieistnieniu granic. Tak wygląda to, co na zewnątrz i to, co rodzi się na granicy między dziełem, a jego odbiorcą. Moment wytchnienia. Dosłownie miejsce doświadczeń związanych z kulturą. Nie jest to jednak całość. Jedna z mieszkanek zaprotestowała przeciwko różowemu kolorowi piotrusiowej piżamy. Stwierdziła, że nawet bycie Piotrusiem Panem nie zwalnia z odrobiny przyzwoitości, a różowe piżamy zostawmy dziewczynkom i środowiskom LGBT. W efekcie piżama jest niebieska. Zetknięcie z obrazem i wywołanymi przezeń emocjami oraz historią dziejącą się poniekąd wewnątrz, jak powiedziałaby Lemma, pod skórą, skłoniło mnie do wielu myśli. Obcowanie z pięknem, jak u Meltzera odsłania doświadczenie konfliktu estetycznego. Doświadczamy oceanicznego poczucia jedności, jednocześnie musząc mierzyć się z innością/osobnością obiektu. Ujmując rzecz prościej, w naszych wewnętrznych mieszkaniach jest lokator, który zawsze zaprotestuje przeciwko różowej piżamie. To taka część naszej psychiki, która nie lubi się bawić, dąży do jednoznacznych rozstrzygnięć i zabija kreatywność.
Sen drugi: termometry i szklanki
Ściany bramy przy ulicy Mazowieckiej 5 pokryte zostały szklaną mozaiką. Światło wpadające do wewnątrz załamuje się i odbija tysiącem refleksów. Autorka instalacji Joanna Rajkowska wykorzystała 700 kg kawałków z potłuczonych luster, by ściany kamienicznej bramy przekształcić w inny obraz. Optyka, którą proponuje nie ma jednak charakteru ciągłości. Możliwym wydaje się być tylko ogląd częściowy, poprzerywany. Co powstanie, gdy przerwiemy ciągłość obrazu? Niepewność? zagubienie? Prawdopodobnie lęk, wynikający z przełamania tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Naszych nawyków, które poszczególne części chcą natychmiast łączyć w całość. Autorka instalacji wydaje się pytać nas: a co jeżeli zamiast próbować skupić wzrok, pozwolilibyśmy spojrzeniu nie koncertować się na niczym? Fiński architekt Pallasamaa, autor eseju Oczy skóry, w którym prowadzi namysł nad niedowartościowaniem innych niż wzrok zmysłów w architekturze, pisze tak: prawdziwa istota życiowego doświadczenia jest formowana przez nieświadome haptyczne obrazowanie oraz nieskoncentrowane widzenie peryferyjne. Skupiony wzrok konfrontuje nas ze światem, podczas gdy widzenie peryferyjne zanurza nas w jego ciele. orientacja haptyczna to najszerzej orientacja obejmująca całą zmysłowość. Dzięki włączeniu jej do spektrum przeżyć, zmniejsza się dystans generowany przez spojrzenie, a pojawia się przestrzeń na reakcję afektywną. Gdy czytam o teorii architektury uderza mnie jak podobną drogę przeszła psychoanaliza. Z widzenia skoncentrowanego, skupionego na słuchaniu treści skojarzeń, przeszliśmy w stronę procesu i widzenia peryferyjnego. Bion zalecał posługiwanie się intuicją, rozumianą również jako utrzymywanie takiego stanu umysłu, który umożliwia pozostawanie w niepewności i zagadkowości. Umiejętność ta umożliwia nam doświadczanie emocjonalnej prawdy pacjenta wyrażanej w teraźniejszości sesji bez konieczności natychmiastowego odwoływania się do faktów i uzasadnień. Bion posługuje się terminem intuicji embrionalnej i co ciekawe, mówi o tym, że by była ona możliwa musimy oślepnąć. Rozwijając tę myśl Bergstain tłumaczy konieczność oślepnięcia na świadomość, że oto na sesji angażujemy się w rozmowę między dwojgiem zdawałoby się dorosłych ludzi. Gdy tak się staje możemy ryzykować i nie trzymać się kurczowo znajomych punktów oparcia jakie daje tzw dojrzałe myślenie. Dzięki temu możliwym staje się senny tryb funkcjonowania. W konsekwencji otwieramy się na doświadczenia niezmentalizowane, tymczasowo niedostępne dla ani dla świadomości ani ale nieświadomości. Swoją lustrzaną mozaikę w miejskiej bramie autorka nazwała: termometry i szklanki. Czytając wywiad z artystką dowiedziałam się skąd ta nazwa, i jaki jest ciąg dalszy wspomnianej instalacji. Jednak nie to jest istotą doświadczenia. To raczej ten moment, w którym stajemy w bramie, w której światło za każdym razem pada inaczej, inny jest odgłos odbitych od ścian kroków mieszkańców i inny zapach smażonych ziemniaków i rozbitej po wczorajszej nocy butelki z piwem. Termometry i szklanki każdy śni po swojemu.
Sen trzeci: Szumi woda
Wenecja to miasto wody i ciemności. Ale woda w Wenecji nigdy nie jest tylko wodą. Jest matczyna i głęboko tajemnicza. To słowa Anisha Kaporra, którego niesamowite i niepokojące instalacje gościły na tegorocznym Bienalle w Wenecji. Zachowując wszelkie proporcje myślę, że jego spostrzeżenie można odnieść również do naszego miasta. Centrum Bydgoszczy to woda. Rzeka Młynówka, wyodrębniony z tej kanał Międzywodzia łączący Młynówkę z Brdą, zrewitalizowany w formie kaskady i wreszcie kanał bydgoski. To wszystko sprawia, że serce miasta zanurzone jest w wodzie. Woda okala wyspę młyńska, która jest miejscem intensywnego życia towarzyskiego i kulturalnego. Wyspa jest częścią miasta, a jednocześnie, jak gdyby miastem samym w sobie. To tutaj zlokalizowane są miejskie urzędy, interaktywne place zabaw, muzea i miejska plaża. Tutaj można potańczyć i zjeść w najlepszych restauracjach. Czy woda oddzielająca tą żyjącą, tak intensywnie cześć miasta, od całej reszty jest jak płyn owodniowy w macicy, rozdzielając jedno życie od drugiego? Jednocześnie pozwalając mu się rozwijać i chroniąc przed rzeczywistością ciężkiej pracy, którą zajęte są dzielnice przemysłowe? Jak wyglądałoby życie, gdyby można je było spędzić tylko na wyspie? Patrząc na to miejsce w piątkowe i sobotnie noce, łatwo wyobrazić sobie i poczuć jakim azylem może być taka konstrukcja. To ta część w naszej psychice, która nieustannie fantazjuje o tym, by możliwe było życie bez kontaktu z realnością, bez zależności. Samowystarczalne, a zatem nie narażone na ból odrzucenia. To tutaj zrewitalizowane kamienice i odnowione młyny śnią swoje narcystyczne sny. Niedawno jeszcze zdewastowane budynki, z oknami ziejącymi pustką, dosadnie oznajmiały o braku wewnętrznego życia. Teraz odnowione, z połyskującymi błękitem szybami, pełne zachwytu, wpatrują się w swoje odbicia. Nie do wszystkich jednak wróciło życie. Niektóre mamią tylko zewnętrznym blichtrem. Długo można żywić przekonanie, że ich wnętrze olśni takim samym pięknem. Czeka nas jednak rozczarowanie. Odnowione ale jednak puste wnętrza, czekają w ciszy na przyszłych mieszkańców. Zastygłe, zazdroszczą innym budynkom. To też sen znany z własnych analiz. Gdzie piękna fasada i fałszywe self wyrosło w miejscu, gdzie mógłby stanąć dom.
Christopher Bollas pisał, że ilekroć wędrujemy przez miasto czy przemierzamy swoją dzielnicę, jesteśmy zaangażowani w pewien rodzaj śnienia. Każde spojrzenie czy doznanie wzbudzone przez obiekt może prowadzić do jakiegoś skojarzenia czy myśli. Te zaś do kolejnych i kolejnych. Jeżeli zaś wędrówka jest swobodna, niepodporządkowana zewnętrznemu celowi, skojarzenia mogą wpływać na dalszą drogę i kolejne obiekty, które doprowadzą do kolejnych skojarzeń i tak dalej. Czasem ja śnię o przestrzeni, czasem jak gdyby jestem śniony przez nią. W swoim wystąpieniu chciałam Państwu pokazać wzajemne powiązanie, między snami, nieświadomością i miejską architekturą. Psychoanalizę spotkać można wszędzie. W miejskich bramach, na mostach i przy fontannach. Myślę, że będą mówić o tym również moi koledzy. Ja zachęcam jedynie do słuchania i śnienia własnych snów.
Ośrodek Psychoterapii
i Praktyk Rozwojowych
Ośrodek jest LGBTQIA+ friendly.
Niestety w tej chwili Ośrodek nie jest dostosowany do potrzeb osób z kłopotami z poruszaniem, znajdujemy się na 1. piętrze, bez windy. W razie potrzeby pracujemy online.
Melisa Maras
Nadia Kostrzewa
Psychoterapia psychoanalityczna, psychoterapia par i rodzin, szkolenia rozwojowe, konsultacje psychologiczne.
796810728
503008035
melisamaraspl@gmail.com
nadia.kostrzewa@gmail.com